Archiwum kategorii: Góry

Turystyka górska, piesza i narciarska.

 

Zimowy weekend na Ziemi Kłodzkiej.

Trzydniowy weekend na Ziemi Kłodzkiej. Rodzina przesiaduje w schronisku PTTK “Jagodna” na Przełęczy Spalonej już od tygodnia. Biorę wolny piątek i postanawiam dołączyć do grupy docierając na miejsce na własnych nogach.

Dzień pierwszy. Na Przełęcz Spaloną z Gorzanowa.

Poranny pociąg do Wrocławia, tam chwila przerwy i przesiadka na rozklekotany “elektryczny zespół trakcyjny” Przewozów Regionalnych do Międzylesia. Słoneczny, lekko mglisty i oszroniony poranek. temperatura kilka stopni poniżej zera.
Wysiadam w Gorzanowie, trzy stacje za Kłodzkiem. Renesansowy pałac i starawą, lekko zaniedbaną zabudowę wioski mijam jeszcze w przymrozku. Drzewa. krzewy i trawy pokryte białą szadzią. Myślę sobie: wyszaleję się dziś fotograficznie! Łapię za aparat i robię kilka zdjęć… I co się dzieje…? Nagły powiew ciepłego, południowego wiatru w ciągu niecałego kwadransa wytapia całe te białe, lukrowo – szadziowe cudo. Wszystko spływa wielkimi kroplami wody. Zdążyłem zrobić ledwie kilka fotek, tylko kilka. Pierwszy raz, chyba tak, pierwszy raz, widziałem takie zjawisko. Niecały kwadrans i nastała wiosna!

Dzień drugi. Orlica i Masarykova Chata w Górach Orlickich.

Poranek jest szary. Niski pułap chmur i lekki deszczyk. Prognozy pogody zapowiadają opady śniegu. I rzeczywiście, przepowiednie sprawdzają się. Po śniadaniu deszcz zamienia się w deszcz ze śniegiem, chwilę później pada już tylko śnieg.

Pakujemy się do samochodu i jedziemy do Zieleńca. Tu już śniegu jest całkiem sporo. Wchodzimy na Orlicę, najwyższy szczyt polskiej części Gór Orlickich. Na szerokich i rozległych grzbietach jest zupełnie biało, choć śniegu nie jest wiele to to jednak skutecznie przykrywa on całą ziemię, trawy i las.

Obiad w Masarykovej Chacie. Mimo bandyckiego przelicznika płacimy złotówkami, koron po prostu nie mamy. W schroniskowej jadalni na wszystkich jedzących i pijących z dużego zdjęcia z powagą spogląda patron chaty, pierwszy i jak się później okazało najdłużej urzędujący prezydent Republiki Czechosłowackiej, Tomáš Garrigue Masaryk, zwany w skrócie TGM. Z powagą, a może z pobłażaniem spogląda na grupę Polaków siedzących przy sąsiednim stole, głośno zastanawiających się kim to on jest, kogo to zdjęcie przedstawia. Sienkiewicz? Bolesław Prus może? Gdyby oni wiedzieli jakie zdanie o II Rzeczpospolitej miał Masaryk, jaką opinię miał o Piłsudskim i jego autorytarnych rządach po Przewrocie Majowym, całe te wcześniej wypite czeskie piwo pewnie by na stół wypluli.

Schodzimy do Zieleńca wzdłuż trasy narciarskiej. Na głównej ulicy tłok i smród spalin. Szybko wracamy do cichej i spokojnej Jagodnej

Dzień trzeci. Skalne Grzyby w  Górach Stołowych.

Zima zaczyna ustępować tak szybko jak się pojawiła. Cóż, i tak już wracamy do domu…
W drodze powrotnej zaglądamy na Skalne Grzyby w Górach Stołowych. Dziesięciokilometrowy spacer po lesie usianym skałkami o przedziwnych formach. Mamy coś na kształt zimowego grzybobrania.

Schronisko PTTK “Jagodna” na Przełęczy Spalonej w Górach Bystrzyckich.

Schronisko PTTK “Jagodna” na Przełęczy Spalonej w Górach Bystrzyckich. Jedno z lepszych schronisk w polskich górach. Fajna atmosfera, dobre żarełko i ciekawe piwa w ofercie. Porcje na talerzu sążniste, niemal dwuosobowe.
Na dopełnienie tych komplementów należy dodać że respektują dwudziestoprocentową zniżkę dla członków DAV. Miejsce ze wszech miar warte polecenia, i w zimie i latem!

Więcej zdjęć.

Listopadowa Mała Fatra.


Zapowiedzi pogodowe na zbliżający się długi weekend listopadowy były raczej mało optymistyczne. Mimo to wyjazd został utrzymany w mocy. Przyjechaliśmy do Terchovej jeszcze piątek wieczorem.

Chata na Grúni.

Dzień pierwszy.

Sobotni poranek pozbawił na niepotrzebnych złudzeń – szaro, wietrznie i deszczowo. Przełamujemy jednak słabości o podjeżdżamy na parking pod dolną stacją wyciągu w Starej Dolinie. Nie, nie, żadne wysokie grzbiety, ciągle pada deszcz.
Wchodzimy do Chaty na Groniu. Zupa gulaszowa, piwo… i tyle. Ciągle pada.

Terchova w deszczu.

Dzień drugi.

Tragedia, katastrofa. Lało cały dzień. Tylko piwo pić.

Velky Krivan

Dzień trzeci.

Pogoda zaczyna się poprawiać, w okolicy południa przeciera się na dobre. Postanawiamy uratować coś z tego wyjazdu. Mimo że to wstyd niebagatelny wjeżdżamy na Snilovske Sedlo wyciągiem. Wieje, chmury przelatują nad grzbietem jak szalone.
Wchodzimy na Velky Krivan, potem schodzimy do bufetu pod Chlebem. Wracamy przez Hromove i Chleb, w dół zjeżdżamy kolejką,
Udało się uratować nieco z tego dnia i weekendu. Widoki były rozległe, na górze już zima. Dla nas to rozpoczęcie sezonu zimowego.

Więcej zdjęć.

Wielka Fatra.

Jesienny wypad w góry Słowacji.

Jesienny, weekendowy wypad w Wielką Fatrę na Słowacji. Pogoda? No, co najwyżej średnia. Na szczytach mgła i porywisty wiatr. Widoków ze szczytów tym razem nie uświadczyłem. Wygląda na to że wszędzie dookoła było ładnie i słonecznie a tylko tam gdzie ja wędrowałem, czyli na głównym grzbiecie Wielkiej Fatry, gwizdało chmurami i mgłami.

Ostredok zrobiony, po dwudziestu i sześciu latach ponownie.

Więcej zdjęć.

Rysy.

Wejście na Rysy.

Szybki, dwudniowy wypad na Słowację, w Tatry. Tylko jedna góra, Rysy. Zachód słońca, góra tylko dla nas, nikogo więcej, pustka i cisza. Wejście na Rysy było moim ostatnim, koniecznym do zamknięcia czegoś co nazywa się Koroną Gór Polski. Absolutnie bez ciśnienia, bez jakichkolwiek pieczątek w pięknych książeczkach, zupełnie przy okazji. Podliczyłem się z grubsza i wyszło że cała Korona Gór Polski zajęła mi jakieś 35 lat. Ale jest…

Chata pod Rysami.

Poranek w Chacie pod Rysami był piękny. Górski chillout jakiego od dawna mi brakowało. Słońce, błękitne niebo, góry wokół.

Więcej zdjęć.

Góry Sowie.

Wielka Sowa i Zygmuntówka.

Mokry weekend w Górach Sowich. Przyjazd jeszcze piątkowym wieczorem po to by zabiwakować na szczycie Wielkiej Sowy. Z premedytacją bez namiotów za to z kiełbaskami na ognisku i naleśnikami na patelni. W nocy spadł deszcz. Niezbyt szczelne dachy wiat stojących na szczycie nie ochroniły nas przed wodą. Obudziliśmy się zmoknięci i już do końca soboty nie było nam dane wyschnąć. Mglista i deszczowa wycieczka ledwie tylko na Przełęcz Jugowską i potem przez Schronisko “Sowa” do Rzeczki.

Ludwikowice Kłodzkie i Muchołapka.

Drugi nocleg już pod dachem. Niedziela pod względem pogody już lepsza co owocuje spacerem do Ludwikowic Kłodzkich. Tak, idziemy zobaczyć “Muchołapkę”. Przy okazji oglądamy wyścigi kolarskie. Jest kolorowo.

Więcej zdjęć.

Góry Izerskie i Karkonosze.

Zima zamiast złotej jesieni.

To miał być piękny, kolorowy, jesienny wyjazd. Niestety wolny termin wypadł dopiero pod koniec października a na dodatek przyroda pośpieszyła się w tym roku. Pośpieszyła a może nawet wykonała efektowny falstart – czas pokaże.
Pięć dni wolnego. Plan: Góry Izerskie i Karkonosze. Jechać trzeba, następna okazja być może dopiero w przyszłym roku. Taka praca…

Przyjeżdżam do Szklarskiej Poręby w sobotę koło południa. Na pierwszy rzut Góry Izerskie. Wchodzę na Wysokie Skałki a potem koło kopalni kwarcu, przez Rozdroże pod Cichą Równią do Orla. Od samego początku mgła i padający mokrawy śnieg. Dochodzę do schroniska i cieszę się, że w nim sucho i ciepło.

Chciałem spędzić jeszcze jeden dzień w Izerskich, ale mglista pogoda i zupełny brak widoków skłonił mnie do skierowania się na wschód ku Karkonoszom. W swej głupocie miałem nadzieję, że szczyty karkonoskie będą już ponad chmurami. Z Orla przeszedłem przez Przełęcz Szklarską i rozpocząłem podchodzenie na Szrenicę. Mgła gęstniała, szlak coraz to bardziej nikł w zasypanym śniegiem lesie. Pod samą Halą Szrenicką mignęło słoneczko. Tak na chwilkę, chyba po to by upewnić mnie, że teraz to będzie tylko lepiej.

A było tylko gorzej. Poniedziałkowy poranek na Szrenicy był nawet całkiem ładny. Udaje mi się zrobić kilka zdjęć skałek, kilka dalszych widoczków. Jak się okazało ostatnich na tym wyjeździe. Za Twarożnikiem zrobiło się iście arktycznie. Wiatr zrobił się huraganowy a mgła (czy też chmury) zrobiła się gęsta. Widoczność spadła do dwóch tyczek naprzód. Wieżę telewizyjną nad Śnieżnymi Kotłami dojrzałem z 15 metrów. Czeskie Kamienie i Śląskie Kamienie to ostatnie fotki tego dnia.
Miałem zamiar nocować w Odrodzeniu, ale akurat zmieniał się najemca i dotychczasowy wywoził wszystko, co mógł, łącznie z łóżkami. Z łaski dostałem wrzątek. Daję z buta i zielonym trawersem “nad reglami” docieram, już po ciemku, do Samotni.

Trzeba wejść na Śnieżkę. Wejście robię na lekko, najłatwiejszą chyba drogą, jaką można sobie wyobrazić. Z Samotni niebieskim koło Strzechy Akademickiej i dalej w górę drogą. Mgła jeszcze gęstsza niż dnia poprzedniego. Strzechę Akademicką jakoś dostrzegam – szlak wszak przechodzi po pomoście przed schroniskiem. Ze Śląskim Domem jest już gorzej. Na grzbiecie wiatr przewraca z nóg. Śląski Dom zauważam właściwie przypadkowo: pewnym momencie wiatr słabnie i od strony północnej robi się jakoś tak pomarańczowo. Okazuje się, że to spory wszak budynek zatrzymuje na sobie wiatr.
Wchodzę na Śnieżkę Droga Jubileuszową – w normalnych warunkach to wariant chyba najmniej ambitny. Tym razem nawet to jest wyzwaniem, chwilami wiatr zatrzymuje mnie i nie pozwala iść dalej. Na szczycie chowam się w przedsionku kaplicy, chwilami nie widać z tej odległości budynku obserwatorium a ile to jest metrów? Może kilkanaście? Jestem cały oblepiony lodem, na kijkach trekingowych mam warstwę lodu o grubości 2 mm. Schodzę do Samotni tą sama drogą, mgła gęstnieje jeszcze bardziej.

Ostatni dzień i tym razem odwilż. Ale mgła trzyma się mocno. Udaje mi się w końcu zobaczyć kawałek Małego Stawu. Wszystko topnieje w oczach, cała okolica pełna jest szumu spadających z drzew kawałów lodu. Lód ten przez kilka ostatnich dni osadził na gałęziach wilgotny wiatr, teraz to wszystko spada wielkimi kawałkami. Schodzę do Wangu. Na dole prawie nie ma śladu zimy.

I cóż ja mogę powiedzieć, jak podsumować ten wyjazd? Chyba tylko tak: byłem w Karkonoszach, niemały kawałek tych gór przeszedłem, ale ich… nie widziałem!

Więcej zdjęć.

“Batalion Rakietowy” na Wielkiej Rycerzowej.

Wielka Rycerzowa na rakietach śnieżnych.

Dwudniowa wycieczka w rejon Worka Raczańskiego. Plany były ambitne: Przegibek, może nawet Wielka Racza. Życie zweryfikowało je bezwzględnie, śniegu masa, szlaki ledwie przedeptane. Z dużym opóźnieniem i zmęczeniem doszliśmy w sobotę do Bacówki na Wielkiej Rycerzowej. Niedzielny powrót w odwilży i deszczu przez Mładą Horę do Rycerki. Na szczęście mieliśmy rakiety.

Więcej zdjęć.

ERG na Hali Łabowskiej

Ekskluzywny Rajd Górski

Okazją do wybrania się w grupę Jaworzyny Krynickiej w Beskidzie Sądeckim był organizowany przez SKPG “Harnasie” Ekskluzywny Rajd Górski z metą w schronisku PTTK na Hali Łabowskiej. Zebrały się nas cztery osoby, w tym mój dziesiecioletni syn. Trasa raczej lajtowa, bez ekstremy – niech się dziecko nie zniechęca. Podjechalismy w piatek samochodem do Wierchomli, zaparkowaliśmy na podwórku u gospodarza, nieopodal zabytkowej cerkwi. Słowem w samym centrum wsi. Wycieczkę zaczęliśmy, jak zawsze, od uroczystej inauguracji piwnej (nieletni: sok jabłkowy) w przysklepowym ogródku. Pierwszego dnia zaplanowalismy dotrzeć do Bacówki PTTK nad Wierchomlą, trasą przez Pustą Wielką. Wbiliśmy się w pierwszą lepszą dolinkę i po niemal trzech godzinach spacerowego marszu stanęliśmy ma szczycie Pustej Wielkiej.

Tempo może nie zabójcze, przerw po drodze także sporo. Zmierzchało juz gdy ruszyliśmy w stronę Bacówki nad Wierchomlą, na górnych krańcach stacji narciarskiej zastał nas zachód słońca. W całkowitych już ciemnościach doszliśmy do schroniska. Nastrój i klimat schroniska był nakręcany płonącymi świeczkami, ustawionymi w całej jadalni – prądu z sieci nie ma a agregat tylko przez godzinę wieczorem bo paliwo drogie. Ranek był przepiękny. Zobaczyliśmy to na co nieśmiało liczyłem jadąc w Beskid Sądecki. Piękna, słoneczna pogoda na szczytach a w dolinach odchodzących od przełomowej doliny Popradu śnieżnobiałe języki mgły.

Tak właśnie pamiętałem widok z polany na której stoi Bacówka PTTK nad Wierchomlą. Może dobrze że nie było widac Tatr, granica kiczu mogła by zostać przekroczona. Jeszcze tylko podrażnić psa schroniskowego, pohuśtać się na zawieszonej na konarze buka linie i już można ruszać w drogę. Podejście na Runek nie jest mordercze a atak szczytowy nie przyprawia o zadyszkę. Decydujemy się na wycieczkę na Jaworzynę Krynicką. Chyba tylko po to by za wczesnie nie przyjśc na Halę Łabowską. I chyba po to by nie zapomnieć co potrafi zrobić z górami tak zwana cywilizacja. Plastikowy dinozaur, masa pstrokatych reklam, rozwrzeszczany tłum, śmieci po krzakach i “atmosfera” wytwarzana przez palący się śmietnik.

Ale warto było wejść na szczyt i zobaczyć w oddali Lackową i Busov. Zjedliśmy całkiem smaczny obiad w schronisku pod Jaworzyna Krynicką, o dziwo tłum tam nie dotarł w całej swej, wypluwanej przez kolejkę linową, potwornej masie. O dużej frekwencji w schronisku, i związanych z tym “klimatach”, przypominał jedynie strasznie spasiony doberman, kręcący się wokół stolików i nachalnie żebrzący o żarcie. Wróciliśmy na Runek i dalej powędrowaliśmy na Halę Łabowską. Szlak niezbyt ekscytujący, raczej dłużacy się. W czasie dwugodzinnej wędrówki, poznałem dzięki memu synowi, układ większości plansz “Call of Duty” – poznałem oczywiscie czysto teoretycznie bowiem nie zwykłem nosić komputera w plecaku. Gdy mijalismy przed Halą Łabowską pomnik ku czci poległego partyzanta dowiedziałem się że w “Call of Duty” partyzantów nie ma. …Na szczęście schronisko było już blisko. W schronisku juz zebrało się troszkę górskiej, turystycznej wiary, następni docierali ze wszytkich stron świata. Nadchodził wieczór, juz wkrótce miał się zacząć finał ERG-u. Jakieś wygłupy i tym podobne zabawy i konkursy, przez chwilę zastanawiałem się czy moje dziecko powinno patrzeć na to wszystko. Doszedłem jednak do wniosku że jeśli go nie zepsuło moralnie przedszkole i trzy lata spędzone dotąd w szkole podstawowej to “Harnasie” też go nie zdeprawują. Jakby nie spojrzeć na sprawę było wesoło – i oto wszak chodziło. Na koniec jeszcze ognisko i kiełbachy. Z trudem udało mi się młodego zagonić do spania, tak gdzieś koło północy dopiero.

Rankiem co bardziej zdeterminowani wyskoczyli na grzbiet ponad schroniskiem by oddać się pasji fotograficznej. Poranek był ładny i widokowy, słoneczny choć lekko mglisty, kto wcześnie wstał ten skorzystał. Wróciliśmy do pozostawionego w Wierchomli samochodu schodząc wpierw grzbietem Parchowatki a później od Siodła Pod Parchowatką, przez polanki z pozostałościami dawnych sadów, domostw, sklepionych piwniczek, wprost do Doliny Potaszni. Na pożegnanie łyk wody mineralnej wprost ze zdroju. Brrr, fuj, śmierdzi zgniłymi jajami… Buee.

Więcej zdjęć.