Archiwum miesiąca: czerwiec 2010

Spóźnione “Gross Rauden Classic”.

Gross Rauden Classic.

Zawsze uważałem że sezon rowerowy można było uznać za otwarty dopiero wtedy jak się przejechało przez Rudy. Jakoś zawsze tak bywało, tak właśnie się działo że na początek wiosny jechałem sam lub w towarzystwie do Rud właśnie. W tym roku jakoś tak nie wyszło. Po pierwsze trudno się chwalić rozpoczynaniem sezonu w połowie czerwca gdy to już niemal jego półmetek, po drugie miało już miejsce kilka całkiem interesujących wycieczek rowerowych. Postanowiłem jednak zaległość nadrobić, jeszcze by się okazało że w tym roku bym w ogóle o Rudach zapomniał. Tak więc najwyższy czas na trasę zwaną swojsko: “Gross Rauden Classic”.

Cały maj to nieustające, nawet na małą chwilę, deszcze. Deszcze, ulewy i powodzie w całym kraju. Próbowałem jeździć na rowerze ale były to żałosne podskoki. Jazda w deszczu niezłą zabawą jest ale trudno w ten sposób zrobić dłuższą, całodniową trasę.

Wreszcie z nadejściem czerwca pogoda się opamiętała i zakręciła kurek z wodą. Ale jakby w formie przeciwwagi przygnała ciepłe, gorące wręcz, powietrze gdzieś znad Sahary. Jeszcze tydzień wcześnie drżeliśmy z zimna, teraz ledwo oddychamy w ciepłym, lepkim powietrzu.

Pojechałem do Rud w dość nietypowym czasie, w czwartek. Wszyscy w pracy a ja na rowerze. I dobrze tak. Wyjechałem z Gliwic wprost na rozległe pola między Ostropą a Kozłowem i skrajem Lasu Żyznawa, Karłowca, mijając szybko bioklimaty obór w Łanach Wielkich docieram przez Rachowice do Łączy.
Ostatnio tędy najczęściej wyjeżdżam z Gliwic. Po krótkim odpoczynku przy, nieczynnej jeszcze o tej godzinie, “Stanicy Myśliwskiej” ruszam dalej. Jadę w zalane gorącym słońcem pożarzyska. Wyjeżdżam kamienistą i pełną kurzu Kotlarską a potem skręcam w lewo w Szpanweg. Wdrapuję się na najwyższe wzniesienie z nadzieją na szybki zjazd aż do samych brzegów Bierawki. Niestety nic z tego. Silny wiatr z południa, gorący i suchy robiący z języka w gardle suchy kołek, wieje mi prosto w twarz. Klasyczny wmordewind, na tyle mocny że trzeba było kręcić nogami nawet na zjeździe.

Docieram do Magdalenki, rozgrzany i wysuszony. Mam jeszcze co nieco wody w bidonie ale coraz tego mniej a i temperatura tejże wody niezbyt zachęcająca. Jest wcześnie, nie mam złudzeń: “Unter den Linden” na Brantołce będzie jeszcze zamknięte. Ale na szczęście sklepów jest tam moc, coś się zimnego kupi. Droga z Magdalenki do Rud jest w tych warunkach straszna. I to zarówno część wysypana czerwonym łupkiem jak i kawałek asfaltowy. I znowu idzie niemal prosto na południe, znów słońce prosto w oczy. Na szczęście las tu już wyższy niźli na Szpanwegu to i wiatr nie wieje tak okrutnie w twarz.

Po dłuższym popasie nad stawem w parku poklasztornym ruszam w drogę powrotną. Jadę do Ochojca. Jadę, a właściwie powłóczę nogami. Niestety rady niema: Ochojec jest wyżej niż Rudy. Z Ochojca kieruję się do Pilchowic, drogą niby przez las ale niewiele dający wytchnienia w upale. Droga w miejscami zniszczona, przed samymi Pilchowicami, tak mniej więcej od bunkra “sonderstellung” dość mocno przeryta i spłukana ostatnimi, majowymi ulewami.

Z Pilchowic wracam w kierunku Nieborowic leśną drogą wzdłuż dawnej trasy kolejki wąskotorowej. Z torów nic już nie zostało, najbardziej widoczny w chaszczach jest jeszcze stary przepust. Stary, zniszczony, trzymający się chyba siłą przyzwyczajenia. Droga niestety z roku na rok jest bardziej parszywa, a teraz po tych deszczach to już żal pisać. Przejeżdżam przez Nieborowice, w Żernicy zatrzymuję się na chwilę pod zabytkowym, drewnianym kościołem p.w. św. Michała Archanioła. Do Gliwic dojeżdżam od strony Sikornika, jestem wykręcony jak stara szmata, na zjeździe z pól do miasta nie mam nawet siły depnąć szybciej by poczuć wiatr we włosach. Zresztą po co skoro powietrze ciepłe i lepkie i żadnej ochłody nie daje.

Gliwice – Łany Wielkie – Rachowice – Łącza – Magdalenka – Rudy Wielkie – Ochojec – Pilchowice – Nieborowice – Żernica – Gliwice
Razem około 72,5 km.

Więcej zdjęć.