Krwisty zachód słońca.
Dziś o zachodzie słońca natura dała CZADU!
Takie krótkie, chwilowe niemal, widowisko powoduje że duszny, parny, gorący i nieco depresyjny weekend będzie podsumowany jasko cudny i piękny.
Dziś o zachodzie słońca natura dała CZADU!
Takie krótkie, chwilowe niemal, widowisko powoduje że duszny, parny, gorący i nieco depresyjny weekend będzie podsumowany jasko cudny i piękny.
Weekend się trochę nie udał… Zaszwankowało zdrowie. Nic wielkiego ale upierdliwe i raczej zniechęcało do aktywności fizycznej. Źle jednak by było gdyby te marne dwa dni wolności spisać całkowicie na straty. Może bez wyczynu, ledwie spacerowo ale jednak coś…
W ramach mojego prywatnego doktoratu z Jury Krakowsko-Częstochowskiej tym razem wycieczka samochodowa. Lelów.
Dziura zupełna, kiedyś miasto królewskie a dziś zaledwie senna wieś na czymś co nazywam “głębokim zajurzem”. Dziwnym trafem jeszcze w województwie śląskim choć pod każdym względem to “szkieletczyzna”.
Kościół parafialny p.w. Świętego Marcina z czymś co widziałem chyba po raz pierwszy w życiu: czarnoskórym Chrystusem na krzyżu w ołtarzu głównym, potem jeszcze ohel cadyka Dawida Bidermana do którego corocznie pielgrzymują chasydzi z całego świata. Na samym końcu, w małym sklepiku na rynku zakupy wyrobów regionalnych, a jakże, oczywiście że koszernych.
Jura tonie w kwiatach, łąki, szerokie łany pokryte kwitnącym kwieciem. Wszystkie możliwe kolory i kształty, istna feeria barw. A pomiędzy tym wszystkim, pszczoły, motyle i inne boże robaczki. Wycieczka w lasy i skały szybko przekształciła się w plener fotograficzny a planowany dystans wyrażany w kilometrach ustąpił miejsca klęczeniu a nawet leżeniu w trawie z aparatem fotograficznym w rękach.
Zanurzyłem się w mikrokosmos Gór Towarnych a mój aparat niczym statek kosmiczny przemierzał barwne galaktyki.
Pierwszy dzień na Roztoczu. Spływ kajakowy rzeką Wieprz. Odcinek od Obroczy do Szczebrzeszyna. Zobaczyliśmy na własne oczy te trzciny co w nich ten chrząszcz w Szczebrzeszynie brzmi. Dwie przenoski, oprócz tego spływ lekki i przyjemny, bez ekstremy i zwałek. Wspaniały dzień na wodzie.
Roztocze, dzień drugi. Piesza wycieczka ze Zwierzyńca do Guciowa. Spacer przez głębokie lasy Roztoczańskiego Parku Narodowego. Zwiedzanie Zagrody Guciów i obiad w miejscowej gospodzie serwującej regionalne potrawy. Zupa z pokrzyw, “roczczoniak” i takie tam dziwadła. W drodze powrotnej burza – wracamy przemoknięci ciepłym deszczem do ostatniej suchej nitki.
Tym razem zanurzenie się w Puszczę Solską. Podjeżdżamy do Suśca i robimy wycieczkę w dolinę Potoku Jeleń i do Rezerwatu Szumy nad Tanwią. Na tym odcinku rzeka Tanew przeskakuje po kilkunastu progach w skale kredowej. Wodospady nie są może zbyt wysokie ale ich nagromadzenie na krótkim odcinku robi wrażenie. W drodze powrotnej jeszcze wizyta na wieży widokowej umiejscowionej na wyniosłym grzbiecie nad Suścem. Widoki rozległe, szerokie. Obiadek w Jacni koło Krasnobrodu w przydrożnej knajpce o trochę śmiesznej nazwie “Mama”.
Ostatni dzień na Roztoczu. jak zwykle w takich przypadkach dzień “kulturalno-oświatowy”. Bez wyczynu, bez wykonu a w miejsce ekscesów spokojne zwiedzanie zabytków i tym podobnych atrakcji.
Najpierw Zwierzyniec. Park, kościół p.w. Św. Jana Nepomucena zwany” kościołem na wyspie”. Potem jeszcze Stawy Echo i browar zwierzyniecki.
Zamość. Renesansowe miasto idealne, nowoczesna na ówczesne czasy forteca. Geometria sprzęgnięta z odrodzeniowymi ideami antropomorficznymi. Miasto zaprojektowane przez włoskiego architekta Bernardo Morando. Według jego zamysłu głową tego organizmu miał być pałac Zamoyskich, kręgosłupem ulica Grodzka, przecinająca Rynek Wielki ze wschodu na zachód w kierunku pałacu, a ramiona to ulice poprzeczne, z głównymi jakie stanowią położone na jednej linii ul. Solna (na północ od Rynku Wielkiego) oraz ul. Moranda (na południe od Rynku). Przy tych ulicach wyznaczono także inne rynki: Rynek Solny i Rynek Wodny, uważane za płuca miasta. Bastiony to z kolei ręce i nogi służące do obrony.
Był to już ostatni dzień naszego pobytu na Zamojszczyźnie, czas wracać do domu. Mimo że spędziliśmy ten czas dość intensywnie to przeważającym uczuciem jest niedosyt. Ale… Nic straconego, to ledwie 4 godziny autem od Gliwic.
Niedzielna wycieczka w góry, Zlatohorská vrchovina. Wejście na Příčný vrch, najwyższy szczyt tej grupy górskiej. W drodze powrotnej krótkie zwiedzanie kościoła pątniczego Panne Marie Pomocne (Mariahilf). Kościół w tym roku świętuje 25-lecie istnienia ale ta rocznica jest nieco myląca. Odnosi się ona bowiem do nowego kościoła – poprzedni, o kilkusetletniej historii, został wysadzony w powietrze w roku 1973 na podstawie decyzji komunistycznych władz ówczesnej Czechosłowacji. Obecny kościół został odbudowany na gruzach poprzedniego już po upadku komuny. Sama wycieczka może skromna ale pierwsza zagraniczna po eksplozji koronawariactwa.